niedziela, 2 stycznia 2011

06. Gra terenowa


[Dalszy ciąg części 05.]

Pewnego dnia Dorota znalazła kolejny e-mail od swego „przyjaciela”.  Brzmiał on tak: „Cześć Dorota. Gratuluję. Świetnie potrafisz sprzedać swoje ciało! Chyba teraz czas na powrót do ćwiczeń fizycznych. Proponuję ci grę terenową – podchody na świeżym powietrzu. Ciekawe, czy uda ci się do mnie dotrzeć i mnie pokonać... Czekam na odpowiedź.”
Natychmiast mu odpisała: „Cześć mój Panie. Twoja dziwka z chęcią weźmie udział w podchodach i cię pokona.” Następnego dnia miała już odpowiedź: „Świetnie! Bądź pojutrze rano o godzinie szóstej przy głównej drodze do lasu po północnej stronie miasta. Kończy tam ranną trasę autobus 199. Masz być ubrana jak na jogging: biała koszulka bez rękawów, granatowe szorty, buty sportowe, granatowa baseballówka. Włosy związane w kucyk. Przy przystanku znajdziesz kartkę z pierwszym poleceniem w śmietniku. Jakby ktoś się o tej porze kręcił w lesie, udawaj, że uprawiasz poranny jogging. Alan.”
Dorotę przeszedł aż dreszczyk z podniecenia. Wczesny, zimny ranek, a ona na wpół rozebrana będzie szukać przygody w lesie. Może nareszcie Alan pozwoli się do siebie zbliżyć. Od pewnego już czasu marzyła o pocałowaniu go. Dużo by dała za taką możliwość.

Tymczasem dwa dni później wyślizgnęła się po cichu z domu, wczesnym, dość ciemnym rankiem i to ubrana w szorty, jak kazał. Pobiegła do przystanku autobusu, który był kilometr od jej domu. Rzeczywiście wyglądało, że wybrała się na jogging. Na mieście nie było wielu ludzi – była sobota – a ci, którzy o tej porze spacerowali, patrzyli na nią i aż im się zimno robiło. Istotnie było z dziesięć stopni, bo wrzesień oznacza zimne wieczory i ranki. W autobusie spędziła pół godziny, ale na szczęście prawie nikogo w nim nie było.
            Wysiadła w okolicy wejścia do lasu. Rzeczywiście w koszu na śmieci znalazła kartkę. O tej porze nikogo tu nie było i kosz był prawie pusty. Dorota z wypiekami na twarzy czytała drugą porcję instrukcji: „Witaj Mała! Cieszę się, że przybyłaś. Pobiegnij teraz wzdłuż tej drogi około trzech kilometrów. Gdy znajdziesz z prawej strony drewnianą ławeczkę, wejdź między drzewa za nią i 20 metrów dalej znajdziesz list przyklejony do drzewa.”
„Mała? Ale mnie rozkosznie nazwał” – pomyślała Dorota – „Ciekawe, co On knuje?”
Pobiegła zgodnie z instrukcją, dzięki temu było jej cieplej. Minęła innego biegacza, który uśmiechnął się do niej, patrząc z pożądaniem na biegnącą, roznegliżowaną piękność, ale nie miał szans zauważyć, że uda jej drżą z zimna i podniecenia. Znalazła ławeczkę i znalazła drzewo. Taśmą klejącą przyczepiony był list: „Gratuluję, że dotarłaś. W woreczku foliowym przyczepionym do listu znajduje się pigułka. Jeśli mi ufasz – połknij ją! Potem idź dalej w tym kierunku aż do wiaty, gdzie urządza się pikniki. Na stole pod wiatą znajdziesz kolejny list.” Dorota się trochę wystraszyła znalezionej pigułki. Rozejrzała się dookoła, ale nie było śladu żywej duszy. W końcu połknęła pigułkę i zaczęła iść dalej. W pewnej chwili zrobiło jej się słabo. Zdała sobie sprawę, że to działa pigułka, ale było już za późno. Kilka kroków dalej padła na ziemię.
Kiedy zaś się obudziła i się rozejrzała, zobaczyła wnętrze wspomnianej wiaty piknikowej. Leżała na drewnianej ławie, ale o dziwo nie było jej zimno. Dotknęła swoich kolan i łydek. Były ciepłe – jakby ktoś niedawno wyjął je spod koca. „A jednak on gdzieś jest i troszczy się o mnie” – pomyślała. Na stole rzeczywiście leżał list: „Wyjdź na ścieżkę i pójdź 50 kroków dalej. Teraz sprawdzimy twoją odporność na ból i zręczność. W prawo od narysowanego na ścieżce kółka, w głębi lasu znajduje się niewysokie drzewo. Kolejna instrukcja znajduje się na jego szczycie”. Rumieńce podniecenia pojawiły się na jej twarzy. Wyszła z wiaty i zrozumiała, że nie wie, gdzie jest. „Teraz już nie ma odwrotu” – pomyślała.
Poszła we wskazanym kierunku i znalazła drzewo. List był bardzo duży i wyraźnie widoczny z dołu. Drzewo miało najwyżej 3,5 metra... ale to była akacja. Każda gałązka u podstawy zaopatrzona była w ostre kolce. Dorota się zawahała – z nagimi rękami i nogami nie było mowy o bezbolesnej wspinaczce, a strząsnąć przyklejonego taśmą listu się nie dało. Zaczęła więc się wspinać, a ostre kolce natychmiast zaczęły jej się wbijać w piersi, przedramiona i łydki. Mimo bólu brnęła wyżej. Na poziomie dwóch metrów jednak kolec wbił jej się w środek uda, tak że musiała odskoczyć w bok na ziemię. Krwawa rysa przebiegała w górnej części lewego uda, pod szortami. Postanowiła walczyć dalej. Drugi raz zakończył się podobnie. Tym razem długi kolec zahaczył o jej brzuch i rozdarł kawałek koszulki. Zacisnęła zęby i ruszyła ponownie. Tym razem kolce porobiły jej dziurki w szortach i pokaleczyły lekko łydki. Gdy jeden większy kolec wbił się jej w pierś, nie dała za wygraną, ale podciągnęła się wyżej, wyginając całą gałązkę własną piersią. Gdy uwolniła jedną z rąk, mogła odczepić gałąź z kolcem od piersi. Bolała ją bardzo, ale się nie poddała – była już blisko. Teraz sięgnęła po list i z trudem go oderwała. Przy schodzeniu porysowała sobie nieco tylną część nogi. Skoczyła na dół z triumfem. Teraz wyglądała jak po jakiejś wojnie. Rozdarta koszulka i biustonosz lekko odsłoniły mały fragment piersi – z daleka było to niewidoczne.
„Szczerze gratuluję wytrwałości! Jestem z ciebie dumny! Cały czas cię obserwuję i chcę, żebyś sumiennie wypełniła mój następny rozkaz. Wróć do drogi, którą szłaś i udaj się dalej we wcześniejszym kierunku. Chcę jednak, żebyś ten fragment pokonała na kolanach. Po około stu metrach poczujesz kolanami, że pod warstwą piasku znajduje się kolejny list. Będzie on pod środkową częścią drogi.” – brzmiał rozkaz. Dorota zrozumiała, że lepiej się zastosować, bo najwyraźniej jest obserwowana. Wróciła więc do drogi i mimo bólu nóg, padła na kolana i poczęła się posuwać naprzód. Szło to bardzo powoli i wkrótce kolana zaczęły ją boleć od piasku i kamyczków. Sto metrów odczuwała, niczym tysiąc. Wreszcie poczuła coś miękkiego pod piaskiem. Chwyciła to w ręce i odczytała: „Wstań moja pokutnico. Po lewej stronie w trawie zostawiłem ci miskę z wodą, waciki i wodę utlenioną. Przemyj rany, jeśli je masz. Potem idź dalej i skręć na skrzyżowaniu w prawo. Niedaleko za nim znajdziesz z lewej strony niedużą polanę z ławeczkami. Siedzi tam grupa młodych ludzi. Jeden z nich ma czarną czapkę na głowie. To mój kolega. On przekaże ci dalszą instrukcję. Musisz jednak dać mu znak rozpoznawczy: masz mu usiąść bez pytania na kolanach i pocałować w usta. Bez tego nic ci nie  powie. Ty też nic do niego nie mów.” Dorota jeszcze bardziej poczuła się podniecona. Miała na oczach obcych ludzi całować się z nieznajomym. Niedawna lekcja lubieżności nauczyła ją jednak przełamywać barierę wstydu. Przemyła więc rany i usunęła ślady krwi. Znalazła też obok nową koszulkę – widać Alan zostawił ją specjalnie, widząc, że tamtą podarła. Znaczyło to, że jest gdzieś niedaleko. Poczuła się jeszcze bardziej obserwowana i postanowiła zachowywać się, jakby On był w pobliżu. Poszła pewnym krokiem i znalazła polankę. Była tam rzeczywiście grupa dwudziestu ludzi, którzy siedzieli w kilku grupkach na ławach. Dorota bez trudu odnalazła chłopaka w czapce – siedział z dwoma innymi kolegami. Poczuła się zawstydzona tym, że tyle tu obcych ludzi, ale poszła w jego kierunku. W połowie drogi stanęła, a policzki jej lekko poczerwieniały. Co ona właściwie robi? Czy to ma sens? Wszyscy się właśnie na nią gapią, a ona jeszcze ma robić z siebie widowisko. Ufała jednak Alanowi i podeszła do chłopaka. Miał zdziwioną minę, co speszyło ją. Jednak przemogła się i usiadła mu na kolanach. Uniósł on brwi do góry, a koledzy jego patrzeli jak zaklęci. Przymrużyła oczy, złapała go za szyję i pocałowała głęboko, tak, by miał pewność, że wywiązała się z zadania. Gdy skończyła zobaczyła przerażenie zmieszane z uśmiechem satysfakcji na twarzy chłopaka. Jego koledzy gwizdali z aprobatą. „Aleś sobie dupcię znalazł! Znasz ją?” – skomentowali – „Hej lasko, może mi też dasz buzi?” Policzki Doroty zarumieniły się wypiekami wstydu. Speszona odeszła kilka kroków, zaś ludzie na polanie, w większości mężczyźni, zaczęli szemrać: „Ale ładna dupcia! Takiej nie trzeba nawet podrywać...”
            Dorota rozejrzała się z niedowierzaniem – „Jak mógł to mi zrobić!?” – gdy spostrzegła, że w tyle siedzi samotny chłopak w czarnej czapce. Patrzył na nią z uśmiechem aprobaty. Szybko obejrzała swoją „ofiarę” sprzed kilku chwil i zrozumiała błąd. Tamten chłopak miał granatową czapkę, a nie czarną. Speszona szybko podeszła do właściwego kolegi i usiadła mu na kolanach. Spojrzała mu w oczy – nie wyrażały żadnych emocji – zatopiła swe usta w jego. W tle dały się słyszeć komentarze: „Teraz ja!, Ja!”; „Dupcia się będzie oddawać po kolei!”; „Dobra jesteś!” Nie zwracała już na nie uwagi. Przysunęła tylko ucho do ust tamtego i słuchała instrukcji. Tamten opowiedział jej szybko i zwięźle, którędy ma dalej iść. Dorota zapamiętała i szybko oddaliła się ze wstydem z polany. Siedzący wpatrywali się jeszcze w jej pośladki i uda, lekko pogwizdując. Dziewczyna już tego nie słuchała. Doszła do skraju lasu w odpowiednim miejscu i zapuściła się w gęstwinę. Po kilku minutami dotarła do drzewa, na którym zawieszona była biała torebka foliowa. Wyjęła z niej list, w którym Alan napisał: „Gratuluję dotarcia, jesteś prawie u celu Mała. Teraz pójdziesz prosto za  tym drzewem, ale na ostatni kawałek drogi musisz zostawić pewien depozyt. W torebce, z której wyjęłaś list, ma się znaleźć całe twoje ubranie. Zostaw tylko buty. Do zobaczenia.” Dorota rozejrzała się dookoła. Znów stanęła przed pytaniem: na ile ufa Alanowi? Zna go niedługo, jest sama w lesie i nawet nie wie, w którym miejscu. Teraz ma zaś się rozebrać i to do naga!  
Nikogo na szczęście w gęstwinie nie było. Dorota podjęła decyzję; skoro już tu zaszła, to się nie cofnie. Coś ją pchało naprzód. Dziwna, niewidzialna ręka. Jej marzenia i zwykłe podniecenie. Zaczęła więc ściągać z siebie ubranie. Koszulka powędrowała do torebki. Biustonosz za nią. Słońce padało teraz z między drzew na jej piersi, które wydały jej się dziwnie blade. Za chwilę zsunęła szorty, zostając w białych majteczkach. „A jak ktoś tu przypadkiem przyjdzie? Może w majteczkach mogę pójść? Zaraz potem je zdejmę...” – myślała. Ale strach przed Alanem i przeczucie, że Alan cały czas ją ogląda przeważyło. Majteczki również wypchały wnętrze torebki. Poza baseballówką, skarpetkami i butami nie miała Dorota na sobie nic. Jedną dłoń odruchowo położyła na łonie, które też wydało jej się dziwnie blade. Ciemne, przystrzyżone włoski łonowe jeszcze bardziej ten kontrast wzmacniały. Teraz poczuła, że jest dość chłodno w tym lesie, choć cały czas była skąpo ubrana. Pogłaskała włoski swojego łona. Czuła się mocno podniecona i z przypływem pewności siebie ruszyła dalej. Uszła kilkanaście metrów, gdy na następnym drzewie znów znalazła torebkę. „Już nie mam co z siebie ściągać...” – przeszło jej przez myśl. List brzmiał tak: „Dorota! Za tym drzewem jest polana, ale na szczęście pusta. Nie wstydź się i przejdź przez jej środek, a na jej końcu zobaczysz drzewo, a pod nim krzesło. To kres twojej wędrówki. Idź więc śmiało, na szczęście polana jest obrośnięta, więc nie będzie cię widać z daleka.” Dorota trochę się przestraszyła słowa „polana” – wstydziła się bowiem iść po otwartej przestrzeni. Popatrzyła za drzewo i się uspokoiła: cała polana była porośnięta po jej szyję. Ale... była porośnięta pokrzywami! I to calutka! Nie dało się przejść bez natknięcia się na nią! „A może przejść wokół lasem?” – zapytała samą siebie. „W liście było jednak wyraźnie napisane: przez środek...” Dorota chwilę stała i myślała. Przejście przez łąkę nago zapowiadało się boleśnie. Po kilku minutach nie wytrzymała: zżerała ją ciekawość, co też jej Alan przygotował? Ruszyła więc szybko i z początku przedzierała się zwinnie, torując sobie drogę kijem. Ale w końcu musiała zwolnić, a gałęzie pokrzywy poczęły muskać i „przejeżdżać” po jej ciele. I nogi, i ręce, i brzuch, piersi, pośladki, plecy, szyję – były spenetrowane przez parzące liście pokrzywy.
Przebiła się po czterech minutach. Zaczęły ją piec różne miejsca, w tym pachy, łono, piersi i Dorota musiała się mocno drapać. Tak podrapana zauważyła krzesło ustawione pod gałęzią. Na nim był list. Czytała, drapiąc się po piersiach. „Moja droga Niewolnico! – ten tytuł od razu przyprawił ją o dreszcz podniecenia – i jesteś! Teraz czeka cię odpowiedzialne zadanie. Poszedłem na spacer i wrócę za dwadzieścia minut. W tym czasie zrób dobry uczynek: do korzeni przypasane są dwa łańcuchy z obręczami na końcach. Zakuj je sobie na obu nogach tak, byś była skierowana w stronę polany. Pod krzesłem znajdziesz czarną opaskę. Weź ją, a następnie wejdź na krzesło. Zakuj sobie jedną rękę do zwisającego łańcucha, załóż opaskę szczelnie na oczy, a potem po omacku zakuj sobie drugą rękę do drugiego łańcucha. Na koniec popchnij krzesło w bok. Jak wrócę, odbędzie się wspomniany rano pojedynek. Będziesz może w niezręcznej sytuacji, ale kto powiedział, że dziwki i suki mają w życiu łatwo? Zobaczymy, kto zwycięży...”
            Dorota nawet nie poruszyła powieką, ale jej wnętrze błyskawicznie zrobiło się wilgotne. Spojrzała na ziemię: oba łańcuchy były oddalone od siebie. Znaczy to, że będzie wisieć z mocno rozchylonymi nogami. Pod krzesłem leżała czarna chusta. A więc będzie jeszcze bardziej bezbronna. Nie myślała nic więcej. Automatycznie, jak maszyna, wykonała instrukcję. Zakuwanie się było łatwe: do łańcuchów doczepione były bowiem obręcze. Nie obejrzała się, a już nogi miała przykute. Stanęła na stołek, przykuła rękę. Wzięła chustę i po chwili świat zniknął jej sprzed oczu, po sekundzie zaś wisiała na gałęzi drzewa z rozłożonymi nogami, naga i oślepiona.
            Lekki wietrzyk przeniknął między drzewa i Dorota poczuła, jak dotyka ją swymi chłodnymi, niewidzialnymi rękami. Dopiero teraz zrobiło jej się nieco chłodno. Całe jej ciało lekko drżało także z powodu niezwykłego podniecenia. Czekało ją coś w rodzaju pojedynku, ale niezwykłego. Ona – najbardziej bezbronna, jak tylko można sobie wyobrazić; on- mógł praktycznie wszystko. Co planuje? Co z nią zrobi? Te pytania zaczęły ją teraz gnębić. Każdy poruszenie w przyrodzie odbierała jak czyjeś kroki. Czyżby ją już ktoś oglądał? Po chwili przeczucie zamieniło się w przeświadczenie. Czuła wyraźnie czyjś wzrok na swoim ciele, ale nie miała na to dowodu. Po kolejnych kilku minutach usłyszała coś, jakby kroki kilku ludzi. Może ktoś ją tu odnalazł?? A może jakiś zboczeniec przypadkiem tu podszedł? Dorota zaczęła się trochę bać – w końcu postąpiła bez namysłu, wieszając się tak na drzewie. Tylko, że... spełniła polecenie. Polecenie swego Pana, który na pewno jest tu gdzieś i nie da jej skrzywdzić. Choć z drugiej strony już wcześniej dał jej dowód na to, że przychodzą mu dzikie pomysły do głowy – na przykład, gdy kazał jej oddać się nieznajomemu. To było poniżające, ale przecież takie stymulujące…
            Odgłosy kroków wokół niej zaczęły się mnożyć. Czyżby działała jej wyobraźnia? A właściwie ile czasu upłynęło? Już z pół godziny, a Alan miał być po 20 minutach... Czy jednak dobrze mogła ocenić mijający czas? Takie pytania przelatywały jej przez umysł.
-         Jest tu kto? Odpowiadaj! – rzekła Dorota lekko uniesionym głosem
Odpowiedziała jej cisza. Dziewczyna zaczęła się bać. Teraz wyobraziła, że będzie musiała tu spędzić noc, że przyjdą jakieś zwierzęta i zaczną ją zjadać... Przez moment nawet strach ustąpił miejsca fantazjowaniu: wyobraziła sobie swoje piękne, nagie i bezbronne ciało gryzione (oczywiście lekko, bo to były tylko fantazje!) przez jakieś potwory. Zaraz jednak wrócił strach i zadomowił się już na dobre. Z tego rozmyślania wybudził ją gwałtownie czyjś dotyk. Tak! Tym razem zupełnie realny. Czyjaś ręka gładziła ją po nodze. Potem przesunęła się wyżej, ku udowi.  
-         To ty Alan? Odpowiadaj! – zażądała
Ten osobnik jednak zachował milczenie. Za to ręka szybko znalazła się w bliskości jej łona. Po chwili dwa palce już wsunęły się w jej wpół otwartą pochwę. Poczuła podniecenie. Palce spenetrowały jej wnętrze i zaczęły ją masturbować. Poczuła narastającą wilgoć. Jeszcze jedno pytanie o tożsamość intruza pozostało bez odpowiedzi. Dorota zrozumiała: nie pozna właściciela dłoni, pozostanie jej niepewność. To chyba na tym miał polegać sens pojedynku: walka między chęcią poznania przeciwnika, a dziką, nie pytającą o nic rozkoszą. Rozkosz przeważyła. Gdy palce, już cztery, zostały wyjęte z jej pochwy, w Dorocie buzowało podniecenie. Szepnęła do nieznajomego: „przeleć mnie tu i teraz…”
Miejsce palców zajął czyjś penis. Chyba gruby, bo Dorota poczuła silny ból w wargach sromowych. Czyjeś ręce oplotły jej pośladki, a palce poczęły bezwiednie przemykać po jej rowku. Stopniowo intruz zaczął coraz energiczniej posuwać Dorotę, a ona nie mogła go dotknąć nawet opuszkiem palców. Pozostało jej oddać się nieruchomo, bez najmniejszej możliwości oporu. Nie krzyczała, za to coraz głośniej jęczała. Z podniecenia. Szybkość ruchów członka zwiększyła się jeszcze i Dorota poczuła, że zbliża się orgazm, co skwitowała wzmocnionym rytmicznym jęczeniem. W tym momencie tempo kopulacji zmalało, na co Dorota nie mogła mieć żadnego wpływu. Za to poczuła w swoim odbycie jakąś podłużną rzecz. A może czyjegoś innego penisa? Już na głos o nic nie pytała. Za chwilę zresztą penis w jej pochwie oraz ten w obolałym odbycie przyspieszyły tempa i Dorota zaczęła szczytować. Dała o tym znać otwierając usta i krzycząc. W pewnym momencie przy ustach poczuła jakieś naczynie. Była rozpalona, więc z radością zaczęła pić zimny napój. Ręce intruza już po chwili intensywnie głaskały jej spoconą skórę, na rozwartych udach pojawiła się gęsia skórka. Czuła długi, obezwładniający orgazm. W pewnym momencie siła jego na tyle wzrosła, że Dorotę zamroczyło, a wkrótce zemdlała. Mdlejąc czuła jeszcze ten przyrząd lub penisa, który znów zaczął rytmicznie orać jej odbyt...  

Ocknęła się ponownie na ławce, tym razem w okolicy przystanku autobusu. Znów nie była zziębnięta. Dotknęła swoich bioder i pośladków: miała na sobie już ubranie! Usiadła, poprawiając sobie podkoszulkę i szorty. Akurat nadjeżdżał autobus.
„Kto to był ten ktoś, kto mnie sobie tak poużywał? – myślała Dorota w drodze powrotnej – Jeśli to Alan, to właśnie przeżyłam z nim ten pierwszy raz... Na pewno w sposób niespodziewany i brutalny, ale w końcu o tym marzyłam – ta niepewność odebrała jej dużą część satysfakcji. Postanowiła, że będzie musiała się dowiedzieć, kto to był.

Brak komentarzy: